Bieganie

4 Bieg Walentynkowy ITMBW

W końcu wystartowałam w tym biegu! Rok temu przeszkodziła mi choroba i chyba GP Krakowa w biegach górskich było w tym samym terminie. 2 lata temu na pewno terminy się zbiegły i wybrałam bieg po Lasku Wolskim. W tej edycji Grand Prix nie wystartowałam, więc już mi nic nie stanęło na przeszkodzie. Ja do Walentynek mam podejście obojętne, nie celebruje ich jakoś szczególnie ale bieg to już co innego 😉

Zalety:
– piękny podkoszulek;
– bieg dla par (biegniecie związani :P);
– fajna alternatywa dla spędzenia Walentynek;
– bieg „do wzięcia”, może znajdziecie swoją drugą połówkę;
– super atmosfera;
– miła i sprawna obsługa;
– zero podbiegów i zbiegów więc możecie sprawdzić się na 5 km;
– pyszna WZ-tka na mecie;
– trasa biegu o kształcie serca.

Wady:
– brak medali na mecie dla wszystkich;
– dużo ulotek;
– ubikacje w fatalnym stanie (stara hala Wisły);
– brak wody do picia na mecie.


Posiłek regeneracyjny: bardzo dobra wuzetka i gorąca herbata, proszę o brawa dla organizatorów. Już ostatnio wspomniałam na biegu WOŚP (relacja tutaj), że dobre ciacho zawsze będzie lepsze niż zupa z niczego o smaku niczego. Tutaj dostaliśmy jeszcze gorącą herbatę, więc można było się zagrzać i nic więcej do szczęścia nie potrzeba. Nawet dobra byłaby sama woda tylko, że ciepła. Organizatorzy bierzcie przykład z tych dwóch imprez, odnośnie posiłku po biegu.
Opłata: 45 zł pierwsze 100 osób, do 15 stycznia cena wynosiła 55 zł, do 4 lutego 65 zł a w biurze zawodów 80 zł.

Warto/nie warto
Start/meta: Park im. H. Jordana
Moje oceny:
Trasa: 4,5 Cena: 4,5 Pakiet: 5,0 (za tą koszulkę 😉 Atmosfera biegu: 4,5 Medal: 5,0
Średnia ocena: 4,7


Moje krótkie podsumowanie 4 Biegu Walentynkowego:
Mogłabym napisać tylko tyle, że szybkie bieganie męczy bardziej niż długie wolne wybieganie. Mimo wszystko było o wiele lepiej niż miesiąc temu. Łatwiej łapałam oddech, w ogóle byłam w stanie go złapać i nie miałam wrażenia, że za chwilę padnę. Zamierzonego czasu czyli 29:30 nie udało się zrobić. Tym razem nie dlatego, że nie miałam siły ale zawiodła elektronika. Cały czas kontrolowałam tempo, patrzyłam aby nie było za szybko ani za wolno i myślałam, że dobiegnę na jakieś 29:50 a tu proszę 30:05. Niby lepiej o 50 sekund od poprzednich zawodów i tylko 3 tygodnie trenowałam bo tydzień po zawodach chorowałam, więc jest powód do radości ale niesmak pozostaje. Te 6 sekund mogłam z powodzeniem uciąć. Pewnie będziecie się zastanawiać dlaczego nie pobiegłam szybciej, nie przyspieszyłam na koniec? Przyspieszyłam owszem ale chyba za późno… Uważam, że dałam z siebie 100%, zrobiłam to co zamierzałam, nie wiem czemu tempo nie zgadzało się z czasem. Nie raz biegłam ufając zegarkowi i temu co pokazuje i było dobrze. Ewentualnie ja zwalniałam bo nie dawałam rady. Trudno, takie rzeczy się zdarzają, wnioski na zaś są następujące. Zamiast tętna (na które patrzyłam tylko jak biegałam w ciąży) ustawię po prostu czas biegu i będę wiedzieć czy mam spinać galoty czy mogę złapać oddech 😉



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *