Bieg Górski Nawoja – etap II
9 marca, 2020
Moje pierwsze zawody w tym roku i mój największy koszmar. Zapisałam się i zastanawiałam co dalej i co tu zrobić aby nie wystartować. Ach ta pokrętna logika kobiet, prawda? Czemu bałam się wystartować? Czekały tam na mnie moje prywatne demony, które trzeba było pokonać. Prawie do ostatniej chwili nie wiedziałam czy wystartuje i po cichu liczyłam, że jednak nie ale los chciał inaczej. A co było dalej o tym poniżej.
Gdy mam zawody niedaleko od miejsca zamieszkania zawsze przed wyjazdem rozgrzewam się. Dlaczego tak wcześnie? Bo najlepiej mi się biegnie po około 40 minutach i dłuższym odpoczynku po rozgrzewce niż robiąc ją 15 minut przed startem. Podczas rozgrzewki już wiedziałam, że to nie mój dzień na bieganie ale co zrobić. Zawody nie są ustawiane pod nasze widzimisię. Stanęłam zatem na starcie i czekałam. Ruszyliśmy i zaczęło się… Biegliśmy pod górę i biegliśmy i biegliśmy i nie było dla mnie końca. Jednak najgorsze miało dopiero nadejść. Robiłam się coraz bardziej zmęczona a raczej moje nogi. Pierwszy raz w tym roku założyłam buty terenowe i to był również mój pierwszy crossowy bieg. W każdym razie zmęczenie przychodziło szybciej niż się spodziewałam. Zbiegi były niebezpieczne, więc nogi jeszcze bardziej się męczyły. Czułam coraz większe napięcie. Zbliżałam się do pierwszego demona, jakże urodziwego. Miejsce piękne ale niebezpieczne bo trasa biegła wąską ścieżką nad zboczem. Jeden zły krok i lecę w dół. Strasznie bałam się tego miejsca rok temu. Nie wiedziałam czy mam się patrzyć pod nogi czy w górę na skały. W tym roku pobiegłam bez telefonu i jak w zeszłym roku byłam skupiona na tym aby nie spaść to w tym roku bardzo żałowałam, że nie mam czym robić zdjęć. Pierwszy demon pokonany. Potem było coś co musiałam wyprzeć z pamięci 😀
Wróćmy jeszcze na moment w przeszłość. Trasa ma prawie 7 km i ja zapamiętałam jej fragmenty i ciągle zastanawiałam się, co tam było jeszcze. Doskonale pamiętałam początek i koniec trasy oraz to czego się bałam. Próbowałam sobie przypomnieć resztę i nic. Teraz tak się zastanawiam czy ja nie wyparłam z pamięci tego co mnie czekało. A czekały na mnie 2 bardzo strome podejścia, pierwsze było w miarę krótkie i prawie padłam. Na drugim podejściu musiałam robić kilkusekundowe odpoczynki bo mięśnie bolały jak cholera a tu trzeba gnać do przodu. Oj dały mi popalić te dwa wzniesienia. I właśnie ich kompletnie nie pamiętałam. Czułam również jak bardzo jestem nieprzygotowana do tego biegu. Miałam już dosyć a trzeba było jeszcze zbiec. Tu czekał na mnie kolejny demon sprzed roku. Zaliczyłam na zbiegu konkretny upadek, teraz przypomniało mi się dlaczego. Strasznie ten zbieg nierówny, musiałam bardzo uważać aby nie zaliczyć kolejnej gleby. Mało brakowało ale udało się, zbiegłam na dół. Na dole niestety nie było dużo lepiej, nie było już zbiegów ani podbiegów ale trasa biegła przez las albo sporymi nierównościami. Dalej trzeba było uważać a na takich nierównościach idąc czy biegnąć nogi do góry podnosimy wysoko, co jest męczące. W końcu dobiegłam! 🙂 I to nie sama. Filmik z mojego finiszu znajdziecie na fanpage na Facebook’u i IG. (https://www.instagram.com/mama_biegaczka/)
Jak pewnie wielu z Was zauważyło w tym wpisie przeszłam od razu do opisania tego jak mi się biegło. Pominęłam wszystkie wady, zalety i całą resztę. Dlaczego tak zrobiłam? W zeszłym roku opisałam wszystko jak trzeba, tu macie link. Nie będę powielać tego samego tekstu jeśli wszystko albo prawie wszystko się zgadza. Tu mamy jedną zmianę na plus. Mianowicie pojawiła się woda na mecie i pyszne jabłko. Jeśli ktoś wie jaka to odmiana to proszę dać znać. I apeluję do Organizatorów, za 30 zł, które kosztuje pakiet (wzrost ceny o 5 zł w porównaniu do roku ubiegłego) medal ma być i koniec. Nawet kartonowy, jakikolwiek, chcę i już. Ja dalej nie mam pamiątki z tego biegu.