V Bieg PuszczaRun
Od razu zacznę się chwalić. Jak zapewne zauważyliście biorę udział co roku w tych samych biegach ale tylko w PuszczaRun jak do tej pory zaliczyłam wszystkie edycje. Ten bieg jest mi bliski ponieważ trasa wiedzie przez moje biegowe tereny. Co prawda w tym roku nie biegłam tam jeszcze ani raz ze względu na to, że biegam głównie z dzieckiem a Diana nie lubi nieutwardzonych dróg. Widzicie jak ja się dla niej poświęcam? 😀 A teraz przejdźmy do sedna.
– miła, szybka i sprawna obsługa;
– brak śmieci czyli ulotek.
– brak wody/jakiegokolwiek napoju na mecie lub w pakiecie;
– trasa dla stałych bywalców Puszczy będzie nudna ale jeśli ktoś cały czas biega po mieście, powinien być zadowolony.
Posiłek regeneracyjny: w tym roku był bigos lub można było kupić kiełbasę z grilla i ja wybrałam opcje nr 2. Bigos spróbowałam i był nawet niezły ale byłam tak głodna, że wszystko bym zjadła.
Opłata: 20 zł kosztował pakiet bez koszulki lub chusty w sumie można powiedzieć, że sam bieg, ponieważ pakiet zawierał tylko koszulkę. Tak wiem, pakiet to również medal czy posiłek regeneracyjny 😉 Natomiast za koszulkę lub bufa trzeba było zapłacić 40 zł. Zaznaczam, że opłata nie wzrastała ale były terminy wpłat do kiedy należało je uiścić.
Warto/nie warto
Start/meta: Młoszowa, wejście do Puszczy Dulowskiej
Moje oceny: Trasa: 4,5 Cena 4,5 Pakiet: 3,5 Atmosfera: 4,0 Medal i chusta: 4,5
Średnia ocena: 4,2
Moje krótkie podsumowanie V Biegu PuszczaRun:
Gdy rano wyszłam na rozgrzewkę nic nie wskazywało na to jak skończę bieg. Nogi bolały (zawsze powtarzam, że szybkość boli), były jakoś dziwnie ciężkie, nawet doszłam do wniosku, że pobiegnę jak pobiegnę. Dzień wcześniej dałam z siebie wszystko, więc dziś nie muszę. Zakładałam, że skoro ostatnio pobiegłam 10 km w 1:08:00 to może teraz na zmęczeniu również mi się uda, sukcesem byłoby 1:06:00 (nie wpisuję sekund bo nie zwracam na to większej uwagi).
No to startujemy, nie wyrywam bo i po co? Dołączam do 2 dziewczyn i Pana, biegnie mi się z nimi super. Stałe tempo, nie za szybko. Zbliżał się pierwszy wodopój, wiedziałam, że nie skorzystam i zastanawiałam się co reszta na to. Stało się tak jak obstawiałam, zatrzymali się a dziewczyny przeszły do marszu. Pobiegłam, stwierdziłam, że nie będę się zatrzymywać bo to bez sensu i tak straciłam moje zające ;( Powoli zaczęło się robić ciasno, ponieważ szybsi biegacze wracali i zajmowali lewy pas. Szybko dobiegłam do dwóch dziewczyn, za którymi podążałam ale… przy podbiegu jedna z nich zwolniła, koleżanka została a ja pobiegłam dalej. Dogoniłam kolejne osoby, ucieszyłam się. Mianowicie dogoniłam Panią, która wszystkie mijane osoby zagrzewała do walki, więc stwierdziłam, że będzie ok. No było… przez jakieś 2 km. W tym czasie dogonił mnie Pan, którego straciłam na punkcie nawadniania. Kolejne osoby zostawiliśmy w tyle. Teraz już do mety podążałam z nieznajomym. Po 6-7 km zaczęłam nabierać mocy, rozkręcałam się. Biegliśmy łeb w łeb, ja po lewej stronie, ten nieznajomy Pan po prawej. Niesamowicie taki bieg z kimś daje sił, nie konkurowanie ale taki wspólny bieg, takie milczące wspieranie się nawzajem. I wiecie co, ten Pan nagle zwolnił, prawie krzyknęłam; niech Pan nie zwalnia!! Nie wiem co mnie powstrzymało ale wiedziałam, że sama muszę utrzymać tempo i walczyć do końca. Nieznajomy Pan na szczęście się znalazł, ja ciągle gnałam do przodu napędzana jakąś tajemniczą siłą. Gdy został kilometr zaczęłam przyspieszać, złapałam bakcyla na mijanie ludzi, obudziła się we mnie rywalizacja, która po porodzie była martwa. (Chociaż rywalizacja obudziła się we mnie przed startem gdy zobaczyłam pewne osoby i już wiedziałam, że ja muszę być na mecie przed nimi i byłam.) Jakieś 15/20 metrów przed metą zobaczyłam jeszcze jedną osobę przede mną i wiedziałam, że będzie moja, było za blisko mety aby mnie przegoniła.
Wspaniały to był bieg, na mecie czekałam chwile na nieznajomego Pana aby podziękować za wspólny bieg ale w końcu ruszyłam do dziecka i męża. Pan jednak mnie znalazł i również dziękował mi, nawet pytał gdzie biegnę znowu ale okazało się, że ja biegam głównie w Krakowie a Pan na Śląsku. Nie pamiętam kiedy tak dobrze mi się biegło, pierwszy raz też biegłam z kimś całą trasę i to dodaje niesamowicie energii i powera. Jednak nie chodzi mi o bieg np. z trenerem, który krzyczy po Tobie szybcieeej! Nie chodzi mi też o bieg za zającem gdzie biegnie dużo osób, jest ciasno i nie zawsze bywa motywująco… Pamiętam, że na którymś półmaratonie byli tacy nieprzystępni pacemakerzy, że masakra. Ktokolwiek się o coś nie zapytał dostawał bardzo wymuszoną odpowiedź, taką na zasadzie weź się zamknij. W ogóle nie próbowali złapać kontaktu z ludźmi, którzy liczyli na ich pomoc. A przecież pecamakerem nikt nie zostaje na siłę a oni byli tam ewidentnie za karę.
Kilkukrotnie również na innych zawodach, biegłam właśnie za kimś (niektórzy biegają tak lekko, równo, wręcz idealnie) ale w trakcie biegu rozłączaliśmy się. A tu można powiedzieć od początku do końca udało się pobiec z kimś, kto Cię bardzo motywował. Jeszcze raz temu Panu dziękuje oraz pozdrawiam a Wam życzę na biegach właśnie takich fajnych nieznajomych 🙂
PS – Podczas biegu naszła mnie taka myśl, że powinni zrobić również nordic walking na 10 km, na pewno byliby chętni.